Imie: Issmeal
Profesja:Spellhowler
Motywacja: Chec przystapienia do silnego klanu,wywodzacego sie z sojuszu o bogatej historii,Chec walczenia w slu?bie Shillen przeciw jej wrogom jak i wrogom sojuszu Karan Gurth.
Historia:
Deszcz,to slowo mieszkancy Oren wymawiali z coraz glebsza odraza,padal juz od miesiaca i nic nie zapowiadalo aby ten stan rzeczy mial ulec zmianie.
Wszyscy mieszka?cy tego warownego miasta,ukryli sie w swych domach i karczmach,jedynie wszechobeni straznicy mokli stojac na warcie na murach fortecy jaka bylo to miasto.
-Przeklety deszcz!-warknal wysoki straznik o twarzy pokrytej sladami po ospie.
-Nie wiem po co Rzadca miasta karze nam tu stac w tej ulewie!-odpowiedzial mu drugi piskliwym glosem-zupelnie jakby dziadunio na starosc zwariowal!czego on sie tak boi?
-Nie mam pojecia-odpowiedzial mu pierwszy-ale w tej ciemnosci i tak nikogo nie zobaczymy.
Bylo to prawda,deszczowa noc uniemozliwiala dostrzezenie czegokolwiek ponizej wysokich murow miasta,i bylo to bardzo na reke postaci stojacej wiele stop nizej.
Postac pochylila sie i zaczela skradac sie w strone glownej bramy miasta,przy ktorej w blasku pochodni stalo trzech straznikow ukrytych pod daszkiem dla strazy i smiejacych sie glosno czy to za sprawa dowcipu jaki wlasnie jeden z nich opowiedzial czy tez przez niemal puste juz butle wina jakie trzymali.
Postac stala juz w odleglosci od bramy nie wiekszej niz na odleglosc jaka pokonuje strzala wystrzelona z dugiego luku,wyraznie widziala twarze trzech mezczyzn.
Ci jednak nie byli w stanie dostrzec przypatrujacej im sie postaci ukrytej w glebokich ciemnosciach,nie widzieli blasku jakim emanowal miecz wyciagniety przez owa istote,nie slyszeli dziwnego szeptu jaki wydala z siebie,gdyz zagluszyl ja deszcz.
Chwile pozniej w swietle pochodni pojawila sie twarz elfa,odgarnal z czola kosmyk mokrych wlosow koloru swiezej maki i spojrzal na twardo spiacych straznikow,usmiechnal sie do siebie w myslach-czyzby to mialo byc az tak proste?-pomyslal po czym przekroczyl brame miasta.
Szedl ostroznie niczym duch omijajac patrole strazy i kierujac sie ku wysokiemu budynkowi na srodku miasta,ciemnosc od zawsze byla jego sojuszniczka,a to ze lalo tylko mu pomagalo.
Stanal wreszcie o rzut kamieniem od budynku Rzadcy miasta,pomiedzy zacienionym miejscem w ktorym stal a budowla byl plac oswietlony przez lampiony napelnione jakims latwopalnym plynem-Cholerne krasnoludy i ich wynalazki-zaklal pod nosem.
Spojrzal na drzwi wejsciowe przy ktorych stali dwaj straznicy-ehh chyba czas postawic wszystko na jedna karte-pomyslal i zdjal czarny plaszcz pod ktorym zalsnila biala tunika,pokryta runami,i emanujaca moca,wyciagnal swoj wierny miecz,wyszeptal cos w pradawnym jezyku swej rasy,spojrzal w niebo i wezwal swego najpotezniejszego sojusznika-wiatr.
Na placu nagle zapadla ciemnosc,pod naporem wiatru nawet pokryte palna substancja knoty latarni zgasly niemal natychmiast,straznicy staneli w calkowitych ciemnosciach oszolomieni moca wiatru,nagle zrobilo sie calkowicie cicho.
Straznicy odetchneli z ulga sadzac zapewne,ze to kolejny wybryk pogody,nagle powietrze przeciely dwa dyski uformowane jakby z powietrza ale z pewnoscia bardziej od powietrza materialne....tak materialne ze straznikow przeciely na pol.
Elf biegl spiralnymi schodami ku gorze,wiedzial ze czasu ma malo,lada chwila inni straznicy moga, sie tu zbiec zaalarmowani halasem i ciemnoscia jakie spowily rynek.
Kiedy dobiegl do drzwi Rzadcy,wywarzyl je jednym szybkim zakleciem,moc wybuchu wyrwala je z zawiasow i cisnela nimi do wnetrza sporej sali.
-A wiec jednak mnie odnalazles Issmealu,Twoi rodzice byliby z Ciebie dumni,ale widzisz obawiam sie,ze skonczysz jak oni!-slowa te wypowiedzial krasnolud siedzacy na czyms w rodzaju tronu,stary i calkiem siwy,ale jego oczy blyszczaly z podniecenia,wygladal na pijanego,a w grubach pokrytych drogimi klejnotami palcach sciskal puchar ze zlota.
Otaczali go ludzie i Lesne elfy,niektorzy tylko patrzyli na mrocznego,inni szeptali do siebie usmiechajac sie ironicznie,wszyscy mieli luki i lekkie miecze sluzace do walk w ciasnych pomieszczeniach.
-Odnalazlem Cie tchorzu-powiedzial mroczny-zaplacisz za to co zrobiles mojemu ludowi,moim towarzyszom,moim rodzicom-wymawiajac ostatnie slowo zacisnal mocniej dlon na rekojesci miecza.
-Hahaha-podgardle krasnoluda zafalowalo gdy ten sie zasmial-a coz ja im zrobilem?czy kazalem zyc im pod ziemia?czy nie tlumaczylem ze pod ziemia kryja sie wielkie skarby?czy nie sugerowalem,ze powinni wrocic na powierzchnie?
-Zbratales sie lesnymi elfami i ludzmi przeciw mej rasie!Z checi zarobku wymordowales moj lud by w miejscu naszego miasta postawic swe kopalnie!!-mag opuscil glowe i wycedzil przez zeby-zburzyles nasza swiatynie....zabiles moich rodzicow...ale Shillen byla dla mnie laskawa...schowalem sie i przezylem,dzis wracam by pomscic tych,ktorych ty wymordowales.
-Dobrze elfie zabij mnie zatem-krasnolud upil nieco z pucharu-no prosze! smialo -hahahaha
W tym momencie Issmeal spostrzegl,ze elfy zakladaja strzaly na cieciwy a ludzie wyciagaja krotkie miecze-zamknal oczy-moze zgine....ale na pewno zabiore Was ze soba!-krzyknal.
Miecz Elfa zajasnial poteznie,w calej sali zgasly pochodnie,a ich ogien otoczyl wykuta niegdys przez elfy klinge,nagle wylecialy z zawiasow wszystkie okna a przez nie zaczela wlewac sie woda ktora rowniez otoczyla klinge,nie zgasila jednak ognia a jakby zlala sie z nim.
Krasnolud i jego straz skamienieli,wszystkich uderzyl podmuch wiatru,a cos w rodzaju malego huraganu pokrylo ostrze magicznego miecza.
Elf uniosl miecz nad glowa,jego blask byl oslepiajacy,wyszeptal starozytne zaklecie....
Dwoch straznikow na murach odwrocilo glowy,spojrzeli na budynek Rzadcy w chwili gdy ten zaplonal niczym slonce i padli przygnieceni moca tego zjawiska....
Trzy dni pozniej gdzies daleko na polnocy,zaskrzypiay wrota nie otwierane od setek lat,jedna z zapomnianych swiatyn Shillen miala goscia,w reku niosl worek,kleknal przed oltarzem,i wyciagnal cos co przypominalo zmiazdzona z jednej strony kule....z dluga siwa broda,polozyl glowe Rzadcy na oltarzu i zaspiewal cicho pradawna piesn dziekczynna.
"I tak to już jest, przyjacielu. Tak naprawdę, one chcą Ciebie tak samo, jak Ty ich.
Wymagają jednak jednego: byś przez moment je zainteresował. Byś nie dukał, nie pocił się i nie czerwienił.
Byś nie szukał słów, nie milkł w nieodpowiednim momencie, byś sluchał, kiedy one mowią i mowił, kiedy one chcą sluchać.
To takie proste.
Ha, gdyby to bylo takie proste, Ty byś miał co wieczór inną dziewczynę, a nie ja."
_________________ I am the second.
Alone in a faceless crowd.
A human caught,
in monochrome dreams.
I scream to wake up.
My voice drowns deep underground.
Only the dead can hear me.
See me!!
------------------------------------------
old RO aka ChaOs
Klasa: King Bruce Lee Karate Mistrz
Wiek: 35 Dołączył: 22 Mar 2005
Wysłany: Sob Wrz 02, 2006 12:50 am
ZA
PS. Akrun zajebisty avek
_________________ Nie rycz mała, nie rycz, ja znam te wasze numery.
Twoje łzy lecą mi na koszulę z napisem: King Bruce Lee Karate Mistrz, King Bruce Lee Karate Mistrz!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum